poniedziałek, 31 marca 2014

92. Gaduła

Ta notka jest trochę o mnie. Nie to, żebym był straszną gadułą, ale przynajmniej w internecie zamieszczane przeze mnie komentarze są raczej objętościowo ciut powyżej średniej.

Tak się przyjęło (i ja się z tym zgadzam, choć nie znam żadnych badań na ten temat), że kobiety mówią więcej od mężczyzn. Widzę to zwłaszcza po sposobach używania telefonu. Dla mnie, jak i dla wielu moich znajomych, telefon jest narzędziem do przekazywania informacji na odległość. Mnie z pewnością nie służy do opisywania, kto w co był ubrany, co kto o kim powiedział, czy co było na stole podczas kolacji.

Może jest tak dlatego, że mało który mężczyzna potrafi poprawnie określić kolor żakietu małżonki przyjaciela, który to owa miała na sobie podczas wczorajszej kolacji. Choć każdy mężczyzna jest w stanie określić markę podawanego do kolacji alkoholu, raczej nie uwierzę, że choć jeden na dziesięciu facetów zapamięta, jaki był wzorek dekoracyjny na serwowanym na stole zestawie talerzy i półmisków. A jeśli nawet zapamiętał, to z pewnością nie będzie się tą informacją z nikim dzielił.

Ale nie o różnicach między płciami miała być ta notka. Po pierwsze, trzeba chyba odróżnić gadułę od oratora czy gawędziarza i oderwać pojęcie gadulstwa od plotkowania. Bo przecież plotka to niesprawdzona, wydumana lub całkowicie spreparowana informacja, mająca kogoś zdyskredytować. A przecież są ludzie, którzy dużo mówią, jednocześnie nie plotkując (choć może wydawać się to dziwne).

Sam siebie ująłbym w kategorii oratora, bo zawsze staram się przedstawić w dość jasny sposób swój punkt widzenia i mówiąc czy pisząc mam na celu to, żeby ktoś dobrze zrozumiał przekaz, który chcę przedstawić. Nie jest jednak tak całkiem różowo, bo bardzo często "ześlizguję się" na poziom gawędziarza, wtrącając pewne interesujące z mojego punktu widzenia rzeczy, odbiegające jednak nieco od tematu.

To jest tak jak z pisaniem każdej notki. Zakładam, że ta będzie o gadulstwie. Każdy mówca byłby przygotowany do tego, co chce przedstawić. Musiałby być jakiś wstęp, rozwinięcie, w którym przedstawia własne racje i jakieś zakończenie w formie podsumowania. Większość notek na blogach pisana jest w taki właśnie sposób, nawet wtedy, kiedy ich autorzy nie zdają sobie z tego sprawy. Mnie czasem zdarza się "popłynąć" na boki. Po jakimś czasie orientuję się na przykład, że piszę nie o gadulstwie, tylko o plotkowaniu lub o różnicach między płciami,.

W tym momencie muszę chyba zmienić zdanie o sobie - chyba raczej jestem gawędziarzem, który chciałby (czy aby na pewno?) być na poziomie kulturalnego mówcy. Taki gawędziarz ma zasadniczą przewagę nad kimś, kto mówi lub pisze według jakiegoś schematu. Może pozwolić sobie na całkiem dalekie wycieczki w bok, co nie wpływa zasadniczo na jakość całości, a może być w miarę interesujące dla odbiorcy.

Ot, weźmy sobie zwykłą rozmowę dwóch facetów, którzy rozmawiają o przysłowiowej "dupie Maryni". No, to był chyba niezbyt trafiony przykład, bo ktoś może sobie pomyśleć, że przynajmniej jeden z nich to erotoman - gawędziarz, a wcale nie o to tu chodzi. Załóżmy, że jak to dwaj faceci rozmawiają "o starych karabinach", przyjmijmy nawet, że nie jest to jedynie obiegowe określenie rozmowy bez żadnego konkretnego tematu, ale właśnie temat dyskusji między nimi.

Jeśli jeden z nich ni stąd ni zowąd dorzuci, że jeśli są już przy temacie broni, to pierwszym zapisanym w dziejach Polski przypadkiem użycia artylerii jest zniszczenie za pomocą wystrzelonej kamiennej kuli bramy miejskiej w Pyzdrach w 1383 roku, podczas wojny domowej dwóch rodów, to jest to gawędziarstwo, czy już gadulstwo? Jeśli doda do tego, że od wystrzału z armaty zginął stojący dość pechowo za rzeczoną bramą proboszcz pobliskiej miejscowości, to jest to niepotrzebne paplanie jęzorem? Przecież do karabinów ma się to nijak, bo broni strzeleckiej jeszcze nie było, a już podawanie informacji o tym, kogo brama przygniotła wygląda bardziej na chwalenie się, niż na zwykłą rozmowę.

Tu chciałbym rozgraniczyć zależność chwalenia się od ilości wypowiadanych słów. Nie każdy, kto dużo gada, jednocześnie się przechwala. Nawet, jeśli przytacza sporo danych czy faktów, nie zawsze oznacza to, że chwali się swoją wiedzą i oczekuje poklasku.

Wiem, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Jednak maksyma ta ma zastosowanie w bardzo ograniczonym zakresie. Milczący nauczyciel nie nauczy dzieci nic wartościowego, a tym bardziej nie nauczy, jak samodzielnie zdobywać wiedzę i do czego jest to potrzebne. Milczący ksiądz może być wspaniałym, uduchowionym pustelnikiem, jednak nie będzie z niego pożytku dla parafian. Z drugiej strony taki, który jest gadułą i jednocześnie ględzi, mówiąc niezbyt zrozumiale lub po prostu za długo, też nie powiększa stadka owieczek, a może nawet tych bardziej wrażliwych zniechęcić do Kościoła.

Bez rozmowy i komunikacji między ludźmi, wykraczającej poza zaspokojenie podstawowych potrzeb nie byłoby wielu wartościowych dzieł. Nie tylko z dziedziny literatury. Bo czyż przykładowo opera, czy symfonia nie jest swojego rodzaju gadulstwem?

zdjęcie z quizol.pl


Czy jestem gadułą? Raczej tak. Ale dobrze się z tym czuję!

środa, 26 marca 2014

91. Kryzys wieku średniego

No kurcze! A czegóż to człek miał się spodziewać?

(wiem, że powinienem napisać "o kurczę!", ale nie jest to wpis o drobiu)

Jak to mawiał mój kolega: "wcześniej, czy później szlachta z człowieka wyłazi". Miał też powiedzenia w stylu: "przyszła kryska na Matyska", ale jako że wygłaszał te kwestie zawsze w stanie wskazującym na dofinansowywanie państwa za pomocą akcyzy (a z tego obowiązku wywiązywał się jak mało kto - tankował codziennie, nawet jak nie jeździł), mało kto zwracał na to uwagę.

"Posuwasz się" - rzekł był mi któregoś dnia, osiągnąwszy stan miłej dla otoczenia melancholii.  W takich momentach bywał do zniesienia, jako że melancholia objawiała się u niego tym, że dawał odpocząć światu od towarzystwa swojej, atrakcyjnej w jego mniemaniu osoby. "Ja?" - zapytałem nieco zdziwiony, choć może bardziej zabrzmiało to jak niemieckie "ja", oznaczające przytaknięcie. Jakoś na początku przyszło mi na myśl, że jest to jakiś durny zarzut o samogwałty, czy inaczej rozumianą masturbację - czegóż się zresztą można spodziewać, gdy dla większości rozmówców "posuw" zdecydowanie nie kojarzy się z tokarką, a raczej z miss mokrego podkoszlka.

W tamtym momencie zaprzeczyłem. No bo jak to? Na zdrowie nie narzekam, ledwie kilka tygodni wcześniej dobiegłem do mety w gdańskiej imprezie z cyklu "Gdańsk biega", pokonuję rocznie per pedes kilka razy więcej kilometrów niż przeciętny człowiek korzystając z własnych odnóży, a tu nagle: "posuwasz się"? Dla mnie brzmiało to jak: "Stary! Ty się sypiesz!"

A później zacząłem myśleć. W zasadzie to przeżyłem już ponad/prawie* dwie trzecie z przewidywanego przez państwo (a raczej przez jego agendę, zwaną ZUS) żywota. Młodszy, sprawniejszy i bardziej atrakcyjny już nie będę. I nie ma się co pocieszać faktem, że o moim wieku pisał nawet nasz wieszcz, uważając go za liczbę magiczną. Wiem, że "Dziady" w szkole to była męczarnia, ale może ktoś jeszcze pamięta słowa: "A imię jego..."

Dwa dni później spotkała mnie tragedia, która rozpoczęła u mnie kryzys wieku średniego. Po prostu ni stąd ni zowąd połamałem się. Było to dla mnie tym bardziej zaskakujące, że mimo iż miałem kilkanaście razy rozbity łeb i inne przyległości, ponacinane rączki i nóżki, że o tak prozaicznych rzeczach jak pozdzierane kolana, łokcie, czy czarne paznokcie (ach, te młotki!) nie wspomnę, to jednak nigdy nie miałem nic złamane.

A tu nagle trach! Złamanie otwarte. I nie - nie myślcie sobie, że złamałem sobie rączkę czy nóżkę. Nikt nie połamał mi żeber, nie miałem też żadnego komunikacyjnego wypadku.Gdybym złamał sobie coś, co nie jest widoczne na co dzień, może bym tak nie rozpaczał. A złamałem sobie...zęba. I to nie byle jakiego. Tylko dwójkę!

Wyglądałem jak facet z dowcipu, który przez nieznajomość języka zafundował sobie "przerwę na papierosa" u angielskiego dentysty.

I wtedy dopadł mnie kryzys wieku średniego. "Może naprawdę się już sypię?" - myślałem sobie. "Teraz to już z górki" - przychodziło mi na myśl. "Pewnie za chwilę zacznę łysieć" - podpowiadała wyobraźnia. (mięśniem piwnym nie przejmuję się od lat, więc kwestie ewentualnej anoreksji mnie nie zaprzątały).

A później kilka nieuchronnych wizyt u dentystki. I słowo "protetyka", zamiast zwykłego, standardowego  "leczenie" na paragonie.

Kryzys przeszedł mi prawie tak szybko, jak mnie dopadł. Moja Pani dentystka zapytała mnie na sam koniec: "No i co panie Robocop? (tu było odniesienie do sztucznych organów w ciele człowieka - znaczy mnie)  Sprawdzamy zęba? Może jakieś orzechy do pogryzienia?"

A mnie przypomniała się Jagienka z "Krzyżaków", która to przysiadłszy potrafiła przygarść orzechów laskowych zadkiem rozłupać (taka jędrna była!). I przypomniał mi się młokos z kokosem, a kiedy wyobraziłem sobie wbijanie zębów w jakieś zdrewniałe skorupy, od razu płynnie przeskoczyłem w wiek starczy ciesząc się, że przynajmniej na razie pamięć jeszcze nie szwankuje i Waligórskiego w wykonaniu Grotowskiego jeszcze pamiętam. Pamięci, humoru, dobroci, otwartości, ani innych cech charakteru dosztukować się nie da. A może wcale nie trzeba? Pamięć może być słabsza, ale reszta raczej się może umocnić, niż złamać.

* - ponad/prawie dotyczy wieku emerytalnego, po osiągnięciu którego oznaką patriotyzmu jest zejście z tego świata, żeby nie narażać ZUS na straty. Na razie jest 67, ale może Jarosław Polskę Zbaw przywróci 65? Stąd moje dylematy.


Dla miłośników dobrej poezji podaję link: https://www.youtube.com/watch?v=Amp82kpUDX0
I w ogóle kto powiedział, że słuchając rymowanych utworów nie można się szczerze pośmiać?