czwartek, 24 października 2013

88. Czyja to twarz?

mural na domu w Sopocie

Nieco starsi czytelnicy nie będą mieli problemów z zanuceniem kilku taktów "Kwiatów we włosach", piosenek "Biały krzyż", czy "10 w skali Beauforta". Muzykę do tych utworów napisał Krzysztof Klenczon, grający w Czerwonych Gitarach, a później w Trzech Koronach.

Wybuchła ostatnio na moim podwórku afera z nieżyjącym już artystą w roli głównej. Zaistniał prawny spór między Fundacją Sopockie Korzenie, a Alicją Klenczon-Corona - żoną kompozytora i wokalisty.

Fundacja stawia sobie za cel: "Ocalić nasz Rock`n`Roll od zapomnienia. Zebrać wszystkie po nim pamiątki. Otworzyć Muzeum Polskiego Rocka!" (cytat z ich strony internetowej). Organizuje koncerty i wystawy zdjęć, dzięki niej jedna z sopockich ulic otrzymała imię Krzysztofa Klenczona. Jego imieniem został też nazwany jeden z kursujących po Gdańsku tramwajów - tak, mamy w Gdańsku tramwaje nazwane imieniem sławnych gdańszczan i osób z Gdańskiem związanych.

A o co chodzi?

Z dokumentów, które miałem okazję przejrzeć, chodzi o to, że fundacja zorganizowała w kawiarni Starbucks wernisaż fotografii poświęconych Klenczonowi wraz z akcentem muzycznym, gdzie ktoś śpiewał największe przeboje Krzysztofa Klenczona. (TU zaproszenie na imprezę).

Według żony kompozytora wydarzenie to "stanowi deptanie pamięci oraz kupczenie twórczością po moim zmarłym mężu i ojcu moich Mandantek oraz naruszanie dobrego imienia Pana Krzysztofa Klenczona". Również wzywa do "bezzwłocznego naruszania dóbr osobistych (...) w postaci kultu pamięci po Krzysztofie Klenczonie" oraz "bezzwłocznego naruszania twórczości oraz wizerunku Pana Krzysztofa Klenczona".

Kurcze, ja na pismach przedprocesowych się nie znam, mniemam, że mandantki to to samo co córki, w których imieniu występuje mamusia przez adwokata.

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Na prawach autorskich, zwłaszcza tych przysługujących rodzinie po śmierci twórcy też się dokładnie nie znam. Wiem o 20-letniej ochronie wizerunku. Słyszałem o jakichś perturbacjach ze strony wdów, czy to po Niemenie czy znanych pisarzach. Ale tak zastanawiam się, jak daleko może iść ta ochrona?

Rozumiem, że przez określony czas nie można zarabiać na sprzedaży nie swoich utworów. Ale czy nazwanie ulicy, wystawa zdjęć, niekomercyjne wykonanie utworu, czy inne rzeczy, podchodzące pod "kult pamięci" powinno skutkować gratyfikacją dla rodziny?

Pewnie pani Alicja Klenczon-Corona ma swoje powody, żeby tak reagować. Nie chcę roztrząsać, czy ma rację czy nie. Takie jest prawo, że jak żebrząc na piwo na Długiej w Gdańsku lub Nowym Świecie w Warszawie zagram i zaśpiewam "Historię jednej znajomości", część z kapelusza muszę sypnąć małżonce artysty. A jak nie będę zbierał kasy? Albo jeśli tylko stanę na chodniku z dużym portretem, namalowanym własnoręcznie?

PS. Też walnąłbym sobie taki mural, ale na razie nie mam chałupy, na której mógłbym go umieścić. :-)

Zainteresowanych odsyłam na Fejsa do artykułu opisującego niuanse. Linka do piosenek nie dam - znajdziecie bez problemu.

Ciekawe, jak to powinno działać Waszym zdaniem?


wtorek, 22 października 2013

87. Wizjonerski absurd

Można Wałęsy nie lubić, można zarzucać mu pewne cechy charakteru, które niebyt się nam podobają, bo charakter ma człowiek naprawdę trudny. Ale nie sposób odmówić mu dwóch rzeczy. Po pierwsze - jest najbardziej rozpoznawanym symbolem Polski na świecie. Po drugie - co i raz czymś zaskakuje.

Podczas trwającego jeszcze spotkania noblistów w Warszawie rzucił on propozycję, żeby wszystkich aktywnych polityków zaczipować. Miałoby to pozwolić na ustalenie w dowolnym momencie miejsca, gdzie dany polityk, biorący przecież pieniądze z państwowej kasy, przebywa. Na początku może się to wydawać absurdalne, ale jednak jest w tak rzuconym pomyśle pewna wizja.

Od pewnego czasu nie włączam telewizora i nie kupuję gazet. Nie tylko dlatego, że nie odpowiadają mi przedstawiane tam treści i nie mam na to czasu. Gdybym tak twierdził, byłbym hipokrytą. Oglądam czasami jakieś wiadomości w sieci (różnych stacji), czytam artykuły z gazet i czasopism (tych, które je udostępniają). Ale robię to w takim momencie, który mi odpowiada. Ba, choć muszę się przyznać, że jestem uzależniony od radia (nie od konkretnego, ale lubię jak coś burczy), to polityczne dyskusje cyklicznych programów wolę oglądać w internecie. Do czego to doszło, żeby oglądać radio?

Technika posunęła się nam tak do przodu, że dla nikogo nie jest dziwne, że każda stacja telewizyjna i radiowa musi rejestrować emitowany program "w razie czego".

Podobnie rejestrowane powinny być wszelkie posiedzenia rządu, rad gminy, czy innych organów publicznych, gdzie podejmuje się decyzje, mające wpływ na życie obywateli. Jedynie wojsko, policja i służby specjalne powinny być wyłączone z obowiązku rejestracji wszystkich spotkań, na których zapadają ważne decyzje.

Na pewno każdy korzystający z internetu widział filmik z samochodowego rejestratora trasy. Najwięcej filmików, pokazujących straszne lub śmieszne sytuacje na drodze umieszczali początkowo Rosjanie, montujący rejestratory jako swoiste ubezpieczenie od firm ubezpieczeniowych, odmawiających wypłaty odszkodowań. Urządzenia tego typu są już na tyle tanie i łatwe tak w montażu jak i w użyciu, że coraz więcej kierowców w Polsce montuje je w swoich autach.

Gdyby w podobne urządzenie wyposażony był prezydencki Tupolew, o ileż lepsza byłaby dziś sytuacja w naszym kraju!

Chipowanie polityków, pozwalające ustalić ich pozycję nie ma sensu. Mogłoby być nawet niebezpieczne dla ich życia i zdrowia, bo miłością społeczeństwa się raczej nie cieszą. Ale gdyby, zaproponować im coś na wzór Google Glass, rejestrujących obraz i dźwięk łącznie ze znacznikami czasowymi? Nie muszą to być rejestratory w kształcie okularów, dla mężczyzn mogą być wpinane w krawat,który każdy z polityków nosi, a dla kobiet... sam nie wiem.



Oczywiście bywają sytuacje, w których nie powinno się mieć włączonych takich urządzeń. W wannie czy na basenie mogą zamoknąć i przestać działać, w saunie czy toalecie też nie zawsze wypada nagrywać. ;-)

No tak, ale jeśli polityk może takie urządzenie w dowolnej chwili wyłączyć, to jaki jest jego sens? Otóż na początku wziąłbym do projektu tylko posłów i wysokich urzędników ministerialnych. Co miesiąc 1%, mających najkrótszy czas zapisu, byłoby wymienianych na innych ludzi. Następnych na liście wyborczej, żeby ograniczyć koszty. Czyli 5 posłów, 1 senator i iluś tam urzędników. Moja wizja jest równie futurystyczna jak Wałęsy. Ale czy na pewno i czy zupełnie nierealna?

Już dziś politycy powinni mieć jeden OBOWIĄZEK. Jeżeli komuś przyjdzie do głowy popełnić samobójstwo, to niech mu ziemia lekką będzie, ale powinien to jakoś udokumentować. Kamera jest dziś w każdym telefonie. Czy tak trudno powiedzieć parę słów i nagrać swoje ruchy przed skokiem z dachu, zastrzeleniem się czy powieszeniem? Jak by to innym ludziom ułatwiło sprawę i ucięło niepotrzebne złe emocje.




niedziela, 20 października 2013

86. Pokłosie

"Gdyby pomnik nie nazywał się „Komm Frau” - nie miałbym z nim problemu politycznego, co najwyżej estetyczny.
Ale on został tak nazwany, że już nie ma wątpliwości – przedstawiony został gwałt na niemieckiej, nie na polskiej kobiecie. Zresztą, skoro Gdańsk, to w 1945 roku nie było tam już polskich kobiet. Zostały zamordowane w Stutthofie, w innych obozach lub wywiezione gdzieś do niewolniczej pracy w głębi Niemiec. Więc jasne, że gwałcone były Niemki."

To cytat z Janusza Wojciechowskiego, skopiowany z jego bloga na salonie24. Reszta wpisu też jest ciekawa. Bo problem jest nie etyczny (dlaczego estetyczny?) - tylko polityczny.
 http://januszwojciechowski.salon24.pl/541737,ani-spiacych-ani-gwalcacych

Chciałbym do tego dołożyć, że w Generalnej Guberni i Kraju Nadwarciańskim też nie było w 1945 roku polskich kobiet.

Zapraszam do głosowania na tego wybitnego europosła w przyszłorocznych wyborach. Parę euro z Brukseli się przyda...

sobota, 19 października 2013

85. Lampedusa

Co byście powiedzieli, gdyby na waszych oczach tonęło kilkadziesiąt, lub kilkaset osób?

Pewnie część rzuciłaby się do ratowania, a część z bezsilności zajęłaby się jedynie płaczem.

Papież Franciszek apelował o miłosierdzie.

Rozumiem szacunek dla ofiar.

Rozumiem sprzeciw wobec bezsensownej śmierci.

Ale nie rozumem jednej rzeczy...

Jak nie dało się przeżyć we własnym kraju, skoro miało się z czego zapłacić przemytnikom 15000$ od przemycanej osoby?

Może to kwestia jedynie edukacji  Z takimi pieniędzmi w niebogatych przecież krajach można sporo.

czwartek, 17 października 2013

84. Gwałt niech się gwałtem odciska...

Nie, nie będzie o "Odzie do młodości". Muszę przyznać, że gdyby trafił mi się na maturze temat związany z analizą tego wiersza i opisywaniem tego, "co poeta miał na myśli", to dziś byłbym w zupełnie innym miejscu. Mam wrażenie, że Adasiowi po prostu absynt zaszkodził przy pisaniu tego utworu... Ale nie o tym.

Sporo się ostatnio pisało i mówiło o pedofilii i seksualnym wykorzystywaniu dzieci. Sam temat jak i postępowanie sprawców budzą naturalną moralną odrazę i nie ma chyba osób, które nie potępiłyby gwałtów na nieletnich.

Gwałty były zawsze przywilejem zdobywców. Ciężko było zapanować nad bandą wojowników, którzy walczyli głównie dla łupów, a kobiety wrogów wchodziły w skład tychże.



Czasy się zmieniały, ludzie się cywilizowali, ale obyczaje zdobywców już niekoniecznie.

Jedyną przeszkodą, dla której żołnierze Wehrmachtu raczej nie gwałcili kobiet w 1939 roku były dość ostre hitlerowskie przepisy o czystości rasowej (Rassenschande). W obawie przed odpowiedzialnością dopuszczali się ich nielicznie jedynie pijani zdobywcy w mundurach. Również Armia Sowiecka była w 1939 roku powstrzymywana przez oficerów przed takimi działaniami. W końcu wkraczali jako wyzwoliciele...

Sytuacja zmieniła się po ataku Niemiec na Związek Sowiecki. Dekret Hitlera z 13 maja 1941 roku o jurysdykcji na terenach objętych planem "Barbarossa" (Kriegsgerichtsbarkeitserlass), czynił żołnierzy hitlerowskich całkowicie bezkarnymi. A skoro byli bezkarni, to i bezkarność wykorzystywali w różnoraki sposób.

Od 1944 roku możemy już mówić o ogromnej fali gwałtów. Zaczęło się od wejścia Sowietów na teren Prus Wschodnich. Dość słynna stała się wieś Nemmersdorf, gdzie po raz pierwszy Rosjanie mogli sobie poużywać na ludności cywilnej znienawidzonego wroga. Później był Elbląg, Gdańsk i w końcu Berlin. Tu sobie pofolgowano na maksa. Różne źródła mówią o ponad 100 tysiącach zgwałconych kobiet w samym Berlinie na przełomie kwietnia i maja 1945 roku. Większość z nich była gwałcona wielokrotnie. Nie tylko Niemki padały ofiarą gwałtów  Armii Czerwonej w pochodzie na zachód. Na drugim miejscu plasują się Węgierki, a na trzecim Polki.

Kobiety były gwałcone na ulicach polskich i niemieckich miast jeszcze latem 1945 roku. Wiek nie grał roli. Czasem obok siebie gwałcone były babcia, matka i córka. Na mnie szokujące wrażenie zrobiła liczba z Niemiec (polskie dane są jedynie w pojedynczych relacjach, po kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt osób za każdym razem - nikt ze zrozumiałych względów nie pokusił się o kompleksowe oszacowanie gwałtów na Polkach, dokonywanych przez "wyzwolicieli"). Niemieckie kobiety, które nie zdecydowały się na aborcję i urodziły dzieci będące owocem gwałtu najczęściej zostawiały je w szpitalu. Dzieci będących "pamiątką" po sowieckich żołnierzach było w Niemczech 209.000 (słownie: dwieście dziewięć tysięcy). Danych z Polski nie ma, bo przyznanie się przez kobietę do czegoś takiego było zbyt niebezpieczne.

Piszę o tym wszystkim z powodu rzeźby zatytułowanej "Komm Frau", którą student gdańskiej ASP postawił w nocy z soboty na niedzielę przy pomniku-czołgu upamiętniającym żołnierzy sowieckich przy głównej ulicy Gdańska. Ulica co prawda główna, ale okolice czołgu raczej pustawe, bo mało kto przechodzi tamtędy nocą. Niemniej po zgłoszeniu na policję rzeźba przedstawiająca czerwonoarmistę gwałcącego ciężarną kobietę, trzymając ją za włosy i przykładając do głowy pistolet została zabrana.

zdjęcie z galerii autora pobrane z trojmiasto.pl


Piszę to dopiero dzisiaj, gdyż do dziś prokuratura miała zdecydować, czy postawić studentowi zarzuty. Odpadł jednak zarzut zajęcia pasa drogowego (dobrze chłopak wykombinował, gdzie ją postawić) oraz zarzut promowania faszyzmu i innych totalitaryzmów. Policja zastanawia się teraz, czy nie ukarać go za nieobyczajny wybryk i samowolne rozporządzanie czyjąś własnością, bo choć autor wykonał ją za własne pieniądze, to jednak w ramach pracy dyplomowej, więc teoretycznie rzeźba jest własnością uczelni.

Dobrze, że pojawił się taki temat i sprowokował ludzi o mówienia o historii (również o historii mojego miasta). Nawet wtedy, kiedy historia jest niełatwa, nie można zamiatać jej pod dywan. Nie mnie oceniać wartość artystyczną rzeźby, bo moim osobistym zdaniem ładne i takie, które mogę uznać za sztukę rzeczy przestano tworzyć na początku XX wieku.

Nie skomentuję również wypowiedzi Ambasadora  Rosji w Polsce Aleksandra Aleksiejewa:

"Jestem głęboko oburzony wybrykiem studenta gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych, który poprzez swoją pseudo sztukę znieważył pamięć ponad 600 tys. żołnierzy radzieckich, poległych w walce o wolność i niepodległość Polski. Uważamy instalację pomnika za przejaw chuligaństwa o charakterze otwarcie bluźnierczym. Wulgarna rzeźba na jednej z głównych ulic miasta uraża uczucia nie tylko Rosjan, ale również wszystkich rozsądnych ludzi, pamiętających, komu oni zawdzięczają wyzwolenie spod okupacji nazistowskiej.

Niestety próby siania niezgody między naszymi narodami nie są nowe. Dość często spotykamy się z dążeniem do zniesławienia pamięci, do zbezczeszczenia pomników i grobów. Mamy nadzieję, że ten wypad zostanie oceniony przez władze w sposób adekwatny oraz spotka się z potępieniem ze strony społeczeństwa polskiego."



UWAGA!
Pisząc o niemieckich kobietach czy Nemmersdorf w ŻADNYM WYPADKU nie relatywizuję odpowiedzialności Niemiec za popełnione podczas wojny zbrodnie, nie zaciemniam historii i nie licytuję się na liczbę ofiar.

Dla rozjaśnienia umysłu cytat z Jonasza Kofty:
"Gwałt niech się gwałtem odciska – rzekła dupa do mrowiska"
Oby w przyszłości jedynie o takich gwałtach przyszło nam mówić.

środa, 16 października 2013

83. Obcy

Nie było mnie przy komputerze zaledwie kilka miesięcy i zdążyłem już odwyknąć od wszelakiego chamstwa w komentarzach pod artykułami na portalach informacyjnych. Może to tylko moje subiektywne odczucie, ale wydaje mi się, że chyba nie ma już tam jakichś sensownych odniesień do treści artykułu lub uzupełnień przekazywanych treści. Same oszołomy i gimbusy wylewający na wszystko i wszystkich swoje pomyje. I żeby toto jeszcze pisało po polsku...

Przeleciałem wczoraj szybko po kilku fajnych blogach i odetchnąłem z ulgą. Ufff... Żadnych wyzwisk, jeśli toczy się gdzieś dyskusja to na argumenty, nie na inwektywy. Sami normalni ludzie i zwykłe, czasem śmieszne, czasem pouczające wypowiedzi. I uśmiechnie się człowiek i coś fajnego zobaczy i o czymś się dowie. Wraca wiara w ludzi...


Wszyscy wiedzą jak niebezpieczny jest fanatyzm. Tyle tylko, że większość postrzega go w nawiązaniu do religii. Ale fanatykami mogą być też ludzie nijak z religią nie związani. Wystarczy, że za cel swojego żywota postawią sobie na przykład ochronę przyrody i troskę o zwierzęta. Sam jestem przeciwnikiem bezmyślnego niszczenia przyrody zarówno tej nieożywionej jak i ożywionej. Ale nie widzę nic złego w żywej choince ubieranej w święta przez dzieci, autostradzie biegnącej w miejscu, gdzie kiedyś hasały żabki czy tatarze na talerzu (koniecznie z żółtkiem, niekoniecznie z salmonellą). I o Tatarach będzie ta notka i o ekoterrorystach

Jakoś ominęła mnie dyskusja o uboju rytualnym i wprowadzeniu następnych zakazów w naszym pięknym kraju (coś się szykuje w sprawie zakazu ogrzewania węglem, ale o tym innym razem). Wiem, że większość ludzi wcinających na niedzielny obiad rosół i schabowy z kapustą nigdy nie miała potrzeby użycia siekiery na kurce czy samodzielnego tak zwanego "rozbierania świniaka". Ba, to już nie czasy PRL-u i deptanie kapusty w beczce można zaliczyć do hardcorowych rozrywek. :-)

Dość, że uczymy dzieci, że "świnka daje mięsko", ale mamy problem z wytłumaczeniem, w jaki sposób ona to mięsko daje. :-)

Widziałem wczoraj na jednym z portali internetowych akcję ekoterrorystów w Bohonikach. Panie w mundurkach z napisami "inspektor" i stopniem jednej psiej łapy na pagonach (autentyk - nie wiem jakie stopnie mają w tej organizacji) będące wcielone do paramilitarnej organizacji Animals (prezentowały się prawie jak straż miejska) usiłowały wleźć na prywatny teren muzułmańskiej gminy wyznaniowej. Akcja nie była przypadkowa, bo w Święto Ofiarowania odbywa się tradycyjny ubój zwierząt. Tym razem pod nóż poszło kilka baranów.

Wiem co nieco o uboju rytualnym i zaręczam, że nie polega on na męczeniu jakiegokolwiek zwierzęcia przy pomocy byle kozika.

Akcja skończyła się mało spektakularnie, bez hektolitrów krwi wylewanych na podwórku i bez ofiar w ludziach, choć inspektorki dążyły do siłowej konfrontacji.

Nie dziwię się ekoterrorystom, że są coraz bardziej zuchwali. Włażą bezkarnie na teren elektrowni, kładą się na torach czy przykuwają do drzew. Nóżka powinęła się im jedynie w Rosji, bo nasi wschodni sąsiedzi niezbyt lubią, jak ktoś im się pakuje z butami do chałupy. Nawet jak mieszkają na platformie wiertniczej.

Pod artykułem opisującym to zdarzenie była cała masa komentarzy, z których te w stylu "przepędzić z Polski to muzułmańskie tałatajstwo i będzie spokój" należały do najłagodniejszych.

Większość komentujących to niedouczone gimbusy, więc nawet nie wiedzą, że Tatarzy są takimi samymi Polakami jak oni, a nawet lepszymi, bo pielęgnują swoje tradycje i w historii nie raz zapisali się czerwonymi od krwi zgłoskami stając w obronie naszej ojczyzny. Wspomnę jedynie Pułk Jazdy Tatarskiej im. Mustafy Achmatowicza, który osłaniając wycofujące się wojska polskie w czasie wojny polsko-bolszewickiej został prawie dosłownie zdziesiątkowany i 1 Szwadron Tatarski 13 Pułku Ułanów Wileńskich powstały z resztek Pułku Jazdy Tatarskiej który walczył w 1939 roku w wojnie obronnej.

Nie jestem zwolennikiem multi-kulti, które lewacy usiłują wprowadzać w krajach zachodniej Europy. Jednak polskich Tatarów będę bronił tak samo jak Kaszubów, Ślązaków czy innych rdzennych grup etnicznych.

Czasy są takie, że usiłuje się wprowadzać obce nam wzorce, internacjonalizm*, multi-kulti, tęczowe rodziny, eutanazję na życzenie (nie tylko własne - może też rodzina zdecydować kto jej nie pasuje na zdjęciu), aborcję jako metodę zabezpieczenia przed niechcianą ciążą, psy pospuszczane z łańcuchów i zagryzające dzieci i staruszki (o tym innym razem, bo temat ciekawy i prace w toku), a jednocześnie tępi się wieloletnią tradycję, jak choćby targi końskie czy redyk.

PS. Miałem napisać to wieczorem, ale późno wróciłem i życie dopisało jeszcze jeden rozdział do tej notki. Nad ranem w Gdańsku ktoś podpalił meczet. Gratuluję Animalsom i ich wyznawcom. Akcja przyniosła upragniony skutek. Niestety, żaden z innowierców, którzy dopuszczają "mord rytualny" nie spłonął...

Tak wyglądał gdański meczet w maju tego roku.


Jednocześnie informuję, że w weekend (najprawdopodobniej w sobotę) we wsi Szteklin za Starogardem Gdańskim będę dokonywał rytualnej dekapitacji kury rosołowej nabytej drogą kupna od miejscowego rolnika. Obecność ekoterrorystów mile widziana, bo siekiera porządnie podostrzona.



* Dałem gwiazdkę przy słowie internacjonalizm, więc wypadałoby podać definicję.

internacjonalizm - miłość francuska polskiego anglisty z włoską germanistką na szwedzkiej amerykance w hiszpańskim hotelu

wtorek, 15 października 2013

82. Plusy pozytywne

Cóż, nie da się ukryć, że jestem z Gdańska, więc wszyscy zrozumieją, że tytuł notki jest parafrazą innego elektryka z tego miasta, który odcisnął (chwilowo) na współczesnej historii nieco większe niźli ja piętno.

Jestem ostatnio bardzo pozytywnie zaskoczony aktywnością moich współrodaków. Nawet nieuczestniczenie w warszawskim referendum było oznaką dojrzałej demokracji i patriotyzmu. No kurczę, na takich wyżynach demokracji dawno nie byliśmy, że Heniek śpiąc pod przyczepą (za dużo było i nie mógł dojść) staje się trybunem demokracji.

Od razu prostuję ten kawałek, który wyrwany z kontekstu mógłby świadczyć o moim jakimkolwiek zaangażowaniu politycznym lub jakichś związkach z Warszawą. Jedynym, w czym czuję się winny w powiązaniu z tym miastem to fakt, że kilka razy odpuściłem sobie w nim wizytę, która nie była koniecznie, absolutnie niezbędna.

Po ostatnim referendum mam odczucia jedynie pozytywne. Pierwszy powód mojego zadowolenia wywołuje fakt, że wszyscy referendum wygrali. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Ci co poszli byli równi tym, co nie poszli i ci, którzy głosowali byli równi tym, którzy nie głosowali. Wygrali ci, którzy głosowali za i ci, którzy byli przeciw, bo jak nie poszli to też wygrali.


Przyznam, że nie jestem za demokracją, bo od kiedy to głąby mają narzucać myślącym wzorce postępowania? A demokracja tak ma, że jak większość będzie kanibalami, to kanibalizm nie będzie niczym niezwykłym.

Jestem mile zaskoczony, że nasza demokracja weszła już na taki poziom zaawansowania społecznego, że nie wymaga się od obywateli niepotrzebnego wysiłku, żeby uczestniczyć w procesach demokratycznych. Nie odzywasz się? Jesteś za tym, żeby połowę twojej (?) gotówki rząd umorzył niby to w ZUS-ie (ktoś coś słyszał o tym, żeby płacili ZUS-owi gotówką za obligacje?) to nie musisz nic robić. Chcesz, żeby zabrał ci też akcje? Również nie musisz nic robić.

Zawsze znajdzie się ktoś, kto załatwi nam demokratycznie przepisy będące koniecznymi dla naszego dobra. Nie będzie mentolowych? Toć to dla dobra ludzkości. Mniej przyjemności w truciu się i marnowaniu zdrowia, które jest własnością zjednoczonej Europy. Zakaz chodzenia na szpilkach? Ileż to mniej gipsu do unieruchamiania połamanych nóg. Golonka? Tfu! Cholesterol.

Coraz więcej widzę plusów demokracji. Nawet w handlu. Do tej pory nie wiedziałem, że wieprzowina jest ze świni. (http://pieniadze.gazeta.pl/Kupujemy/1,124630,14774621,Makro_sprzedaje_cale_zafoliowane_prosieta__Klienci.html)