środa, 30 stycznia 2013

51. O pijakach

Notkę piszę zainspirowany po dwakroć sytuacją na blogu alElli. Równie dobrze mógłbym ją zatytułować inaczej, ale takie spostrzeżenie nasunęło mi się od razu.

Na początek trofeum:


Udało się, więc jest to możliwe, a przy okazji fajna zabawa. Teraz tym, którzy nie wiedzą o co chodzi podam link do posta alElli i zaproszę do sprawdzania swoich reakcji:

http://grycela.blogspot.com/2013/01/test-trzezwosci-dla-kierowcow-i-nie.html

A wracając do pijaków. Każdy z nas spotkał się kiedyś z człowiekiem będącym "pod wpływem". Nie każdy z nich jest oczywiście alkoholikiem, ale takie określenie jak "pijak" w danym momencie często pada.

Czasem z wyglądu możemy kogoś wziąć za pijaka, chociaż wcale nim nie jest, ale to oddzielna kwestia.

Zachowanie ludzi pod wpływem większej ilości alkoholu jest przeróżne, choć z grubsza można dostrzec dwie oznaki. Co ciekawe zawsze one występują w przeciwstawnych parach: są gadatliwi i milczkowie, spokojni i ulegli oraz agresywni.

O milczkach i agresywnych nie będę tu pisał, bo to ani nie blog o psychologii ani kronika kryminalna. Zajmijmy się gadułami.

Człowiek jak sobie wypije to i pogada, i zatańczy i zaśpiewa nawet czasami. Nie na darmo nazywają niektórzy gorzałkę "wodą rozmowną" (inne trunki w odpowiednich ilościach dają taki sam efekt). Pewnie parę osób szybko odpowie samym sobie: "ale ja przecież nie piję - może dwa kieliszki wina do roku". Nie o to tu chodzi - każdy na pewno gadułę pod wpływem widział.

Przyznam, że jeszcze kilka lat temu na wszelakich weselach lepiej mi się tańczyło po paru kieliszeczkach. Rozmowny to jestem i bez alkoholu, jednak z opowieści wiem, że czasem robię się upierdliwy.

Zawsze kiedy rozmawiam z osobą, która nieco sobie wypiła sam zauważam tę upierdliwość w wypowiedziach. Wielokrotne wracanie do dawno zamkniętych spraw, o których nie chce mi się gadać a które ktoś przeżywa kilkanaście razy w czasie jednego wieczoru. Opowieści smętnej treści, które tych bardziej trzeźwych, a tym bardziej tych niepijących, za grosz nie interesują, jakieś zdobycze sprzed wielu lat i stracone szanse, czyli dywagacje o tym, co by było gdyby...

Czasami dochodzi element chwalenia się. Dobrze, że można sprawdzić czy ktoś był na Mount Evereście, bo pewnie dostępne są jakieś statystyki. Ilości zaliczonych panienek, zastrzelonych dzików i jeleni, złowionych taaaaaaaakich ryb czy skonsumowanego jedzenia i wypitych flaszek nie sposób potwierdzić.


Problem jest tylko jeden. Jeśli się samemu nie pije i nie jest w podobnym stanie po jakimś czasie nie można tego strawić. Jeśli się jest u kogoś, zawsze można wyjść. A co jesli się jest u siebie?



Notka skreślona z drugim dnem, którego nie będę ujawniał. Kto bystry lub w temacie, ten sam złapie.

wtorek, 29 stycznia 2013

50. Przypomniałam sobie, że jesteś seksistą

Na początku proponuję receptę na wszelkie nabrzmiałe problemy w naszym kraju. Jedynym rozwiązaniem jest utworzenie Ministerstwa Zdrowia, Szczęścia i Pomyślności. Pomysł powinien przejść, choć na utworzenie "Departamentu ds. leczenia tych co z nami nie wypiją" są chwilowo marne szanse... ;-)

Pamięć ludzka jest zawodna o czym niejednokrotnie przypominają nam media. Tak w razie czego, gdybyśmy zawsze pamiętali, gdzie rzuciliśmy klucze, schowali rachunek do opłacenia lub pamiętali o imieninach znajomych lub rocznicy (tfu, tfu) ślubu.

Taka demencja z przebłyskami dotyka jednak nie tylko osoby starsze, no chyba że za osobę starszą uznamy osobę przed trzydziestką.

Pani dziennikarka z niemieckiego "Sterna" przypomniała sobie, że rok temu jeden z niemieckich polityków zachowywał się wobec niej seksistowsko. A że nie miała pomysłu na posta będącego poczytnym i przy okazji była w robocie, postanowiła opisać sobie własne wspomnienia i otrzymać za nie wynagrodzenie. Przyjemne z pożytecznym - zaradności nie można jej odmówić. Przy okazji rozpętała się burza.

Z wielką ciekawością zabrałem się do czytania, cóż ten wredny, stary (67 lat) polityk śmiał zrobić młodej 29-letniej dziennikarce.

Otóż w przerwie obrad niemieckiej partii FPD w hotelowym barze (może obrady nie powinny odbywać się w hotelach, bo samo to źle się kojarzy) rozmówca, którego jak mniemam szanowna pani dziennikarka poprosiła o rozmowę śmiał spojrzeć na jej biust. Ba, nie tylko spojrzał, ale też zauważył, że "dobrze by się prezentowała w dirndlu" (dla przypomnienia jest to ludowa bawarska sukienka z dość głębokim dekoltem).

Oprócz tego zapraszał ją na tańce, wspominał że "wszyscy politycy tracą głowę dla dziennikarek" i według opinii piszącej tekst pożegnał się w sposób, który uznała za namolny. Gdyby był namolny to w czasie samej rozmowy , pewnie nie chciałby się szybko pożegnać a sprawa ujrzałaby światło dzienne już następnego dnia. Ale uznać że żegnając się zrobił coś nie tak można nawet po roku długich przemyśleń, więc chyba nie było tak źle.

Powiem ordynarnie. Facet sam władował się na minę doradzając coś kobiecie na temat stroju. Sam się na tym naciąłem nie raz. Spróbujcie odpowiedzieć na kobiece pytanie "ładnie wyglądam?" kiedy szykuje się do wyjścia na imprezę na której będą inne kobiety. Każda odpowiedź jest zła. Który mąż, narzeczony czy przyjaciel odpowie "nie"? Może taki, który ma kupę długów, samochód mu się zepsuł, szef go wywalił z roboty i w ogóle śmierć mu nie straszna.

Ale spróbujcie odpowiedzieć "tak - ładnie wyglądasz". Zaraz się człowiek dowie, że się nie zna, nie zwraca uwagi, "ja dla ciebie w worku od ziemniaków też dobrze wyglądam, a w ogóle to nie mam się w co ubrać". Lepiej wtedy zmienić temat, czyli zapytać "a może wezmę parasolkę?" lub coś w tym guście.

No facet sam się podłożył i niech teraz cierpi.

Zastanowiło mnie jednak co innego. Przecież też czasem jestem seksistą (czasem, bo jak śpię to mogę być i erotomanem, ale sny rzadko pamiętam). Do znajomych dziewczyn mówię czasem "gdzieś ty była dziewczę, jak żem się żenił!" lub "założyłabyś czasem kieckę zamiast dżinsów", co ma zdecydowanie seksistowski wydźwięk. O tym, że zdarzyło mi się słuchać w towarzystwie kobiet piosenki Czarno - czarnych (rasistowska nazwa!) "Chcę oglądać twoje nogi" przez szacunek dla bardziej wrażliwych nie wspomnę.

Mój dziadek też był seksistą. Na weselu kiedyś rzekł był do panny młodej: "Ach! gdybym tylko miał te 50 lat mniej...". Nie wiadomo co byłby zrobił, ale seksistowski wydźwięk to miało.

Na szczęście idą nowe, lepsze czasy. I to z obu stron.

W Danii skończyli z seksizmem na polu fryzjerstwa. Nie może być dzielenia ze względu na płeć. Zrobienie fryzury dla kobiety i mężczyzny ma kosztować tyle samo i już. Nawet jak przyjdzie pani z fryzurą Wioletty Villas i pan z taką jak Lolek z dziecięcej dobranocki.

W Szwecji poszli jeszcze dalej. Po likwidacji pisuarów ze względu na równość płci do szwedzkiej Encyklopedii Narodowej trafił zaimek "hen", proponowany jako neutralny płciowo zaimek osobowy zamiast "han" (on) i "hon" (ona).

Seksizm trzeba wykorzeniać od dziecka. Nie można mówić, że mama ugotuje obiad a tata przybije gwoździa lub narąbie drewna do kominka. Francja chce zakazać ze względu na równość stosowania wyrazów "mama" i "tata" i zastąpić je "rodzic 1" i "rodzic 2" (w komentarzu pomyliłem się nazywając rodziców literkami A i B - proszę o wybaczenie).

Ale nowe czasy dla demokracji idą też z drugiej strony. Bo to większość uchwala prawa i przywileje. Według prognoz za kilkadziesiąt lat ciężko będzie spojrzeć na kobiecy biust przez burkę lub nikab.

A ten facet (?) u fryzjera powinien płacić więcej.
zdjęcie z www.polki.pl

poniedziałek, 28 stycznia 2013

49. Zakazane związki

W naszym zaściankowym, zacofanym i homofobicznym kraju zakazano związków partnerskich. Od dwóch dni konkubinaty i związki par homoseksualnych są nielegalne. Nielogiczne i nieprawdziwe? Skąd! Przecież nie udało się ich zalegalizować...

Przetoczyła się ostatnio przez media burza komentarzy na temat projektów urzędowej rejestracji związków partnerskich. Celem było umożliwienie nadania homoseksualistom przywilejów, z których na dzień dzisiejszy mają możliwość skorzystać niektóre małżeństwa. Zdziwienie, dlaczego tylko niektóre?

Sam nie mogę rozliczać się wspólnie z małżonką z racji prowadzenia pozarolniczej działalności gospodarczej z określonym rodzajem opodatkowania. Mało tego! Ze względu na obowiązujące w naszym kraju przepisy prawa mam od kilku lat rozdzielność majątkową. Chodziło o to, żeby dzieci nie wylądowały na bruku. Wiadomo, że jak się prowadzi firmę, to można albo zarobić, albo stracić. Pół biedy, jeśli jest to spółka z ograniczoną odpowiedzialnością lub spółka akcyjna. Nie każdego jednak stać na założenie takiego tworu. Przy działalności gospodarczej odpowiada się całym majątkiem a za długi męża odpowiada również żona.

Pewnego grudnia kilka lat temu ktoś nie zapłacił mi faktury. A VAT od tej wystawionej przeze mnie trzeba było zapłacić. Tak samo jak należność dla dostawcy. Z tym ostatnim można było nieco negocjować, ale niezapłacony VAT równa się komornik i zajęte konto. Głupie prawo, ale prawo. Żeby zabezpieczyć na przyszłość interes dzieci, trzeba było podzielić - to moje a to twoje.

W takiej samej sytuacji byli niedawno podwykonawcy autostrad. Pieniędzy nie dostali a VAT i ZUS zapłacić musieli. Mam nadzieję, że większość zabezpieczyła się tak jak ja.

Dlaczego ludzie żyją w konkubinacie i nie chcą sformalizować związku? Znam kilka takich par i zawsze słyszałem odpowiedź: "dla wygody", "bo nie chcę się wiązać", "bo może nam się znudzi", "bo jest dobrze tak jak jest". Spora cześć z nich wzięła ślub cywilny po kilku latach, kiedy pojawiły się dzieci.

Niektórzy tylko przyznają, że projekty nie były składane ze względu na heteroseksualne konkubinaty, ale dla nadania przywilejów parom homoseksualnym. Bo dziś są oni dyskryminowani. Nie, nie są kamienowani na ulicy, wsadzani do więzień czy poddawani torturom, jak to się dzieje w niektórych islamskich krajach. Po prostu odmawia im się przywilejów, zarezerwowanych dla małżeństw.

Przecież to nie małżeństwo, tylko związek partnerski. Coś, co można zarejestrować i wyrejestrować tak szybko, jak to tylko w polskiej biurokracji możliwe. Bez kłopotliwych, czasem kosztownych i długotrwałych rozwodów. Jeśli komuś nie podoba się "związek partnerski" można to nazwać inaczej. Choćby "deal" lub z polskiego "formal". Słowo gej też wymyślono po to, że kojarzy się lepiej niż homoseksualista. Moja babcia nie ma nic przeciwko przemarszom gejów. Po prostu nie wie kto zacz.

Dlaczego mówię NIE związkom jednopłciowym w jakiejkolwiek zarejestrowanej formie? Dlatego, że metodą drobnych kroczków i częściowych ustępstw będą oni dążyli, do zrównania ich przywilejów (nie mylić ze słowem praw) z tymi, które mają małżeństwa. Mam swoje zdanie i nie waham się go wyrazić tak samo, jak czynią to osoby z lewej strony, które nie przebierają w słowach w określaniu przeciwników "postępu".

Znalazłem w komentarzach zwolenników lewactwa kilka porównań posłów odrzucających projekty i zamykających burzliwą i pełną epitetów dyskusję w sejmie. Homofob czy zaściankowiec to drobiazgi - widziałem kilka komentarzy porównujących posłów do funkcjonariuszy III Rzeszy.

Może i jestem zaściankowy i nie jestem europejczykiem. Mam nadzieję, że nie dożyję czasów, kiedy zostanę eksmitowany do baraków na przedmieściach w celu przymusowego leczenia z homofobii tak, jak to się dzieje w Amsterdamie, europejskim mieście któremu chcemy dorównać.

Nie chcę odsyłać, więc wkleję.

"Władze Amsterdamu ogłosiły, że osoby znane z niechęci do gejów i lesbijek, związków homoseksualnych, a także wobec cudzoziemców będą przymusowo wygnane do specjalnego kontenerowego osiedla – getta na granicy miasta.

Przesiedlane będą nie tylko pojedyncze osoby, ale nawet całe rodziny. W tym drugim przypadku nastąpi to, gdy antygejowskimi postawami wykażą się... dzieci.

Wprowadzone przepisy stanowią, że kto uprzykrza życie homoseksualistom, stosuje wobec nich mobbing, tyranizuje ich, obraża, ten zostanie przymusowo przesiedlony. Będzie musiał opuścić swoje mieszkanie, niezależnie od tego czy jest ono jego własnością, czy je wynajmuje. – Nie będzie mógł powrócić do swojego mieszkania – podkreśla Tahira Limon z biura burmistrza Amsterdamu Eberharda van der Laana.

Zakaz powrotu i nakaz mieszkania w skromnie urządzonym kontenerowym osiedlu będzie obowiązywać przynajmniej przez pół roku. W tym czasie taka antygejowsko nastawiona osoba będzie musiała zmienić swoje poglądy. "Pomogą" im w tym pracownicy urzędów socjalnych."
- źródło Onet.pl


Mam szacunek do wszystkich ludzi - także tych o orientacji homoseksualnej. Nie wiem ile takich osób znam, bo nikt nie ma na czole wypisanej orientacji. Na pewno znam dwie homoseksualne dziewczyny, które zresztą ze swoją orientacją się nie obnoszą. Nie obchodzi mnie, który z moich kolegów zdradza żonę (jakoś nie chcą się tym afiszować), który delektuje się masturbacją  a który sypia z kolegą. Ważniejsze co kto ma pod sufitem i jakim jest fachowcem w swojej dziedzinie.


piątek, 25 stycznia 2013

48. Nie opłaca się...

W zasadzie nie przeklinam na blogu, choć czasem słowa cisną się na usta klawiaturę. Czasem przypomina mi się stare chińskie przekleństwo: "oby przyszło ci żyć w ciekawych czasach". Chyba ktoś mnie kiedyś nie lubił, bo czasy są nad wyraz ciekawe.

Jedni twierdzą, że żyjemy w czasach postępu (przecież mamy już XXI wiek!) i chcieliby wszystko zmieniać. Nie ważne czy coś funkcjonuje dobrze, czy źle - nowoczesny człowiek musi zmieniać wszystko czego się tylko dotknie, bo tak i już! Inni uważają, że postęp technologiczny może być dobrodziejstwem, ale też niesie za sobą sporo zagrożeń, więc należy spokojnie i racjonalnie wprowadzać niektóre rozwiązania. Są też tacy, którzy twierdzą, że kiedyś nie było telewizji i internetu i było dobrze, więc nie należy nic zmieniać.

Nie zdradzę, do której grupy sam się zaliczam, dla ułatwienia podam jedynie, że papieru toaletowego też nikt kiedyś nie używał. ;-)

Obserwuję ostatnio ciekawe zjawisko. Ci, którzy najgłośniej krzyczą hurra! (За Cвабоду!) równie często używają słów "nie opłaca się".

Zajmowanie się czymś nieopłacalnym jest rzeczywiście marnowaniem czasu, sił i środków. Ale czy nigdy nie ma innego wyjścia?

Narodowy Bank Polski, będący jedynym emitentem naszej narodowej waluty poinformował, że przymierza się do wycofania jedno- i dwugroszówek, ponieważ ich produkcja jest nieopłacalna. Nie dziwię się, że przy zakładanej (i realizowanej z naddatkiem) co roku inflacji musi przyjść kiedyś taki czas, że koszt wybicia monety jest większy niż wartość użytego do jej produkcji materiału. Ale czy nie można zastosować tańszych materiałów? Nie chcę podpuszczać, ale można przecież emitować same stuzłotówki, na których zysk jest co najmniej godziwy. ;-)

Obejrzałem wczoraj jakąś migawkę, przedstawiającą nowoczesną Pocztę Polską. Nie wiem po co upierają się oni na realizację usług bankowych, ale są też nowoczesne rozwiązania dla klientów korzystających li tylko z usług pocztowych. Można sobie na przykład w automacie wydrukować znaczek. Wysyłałem ostatnio kartki zarówno z Włoch, jak i z Hiszpanii. Nie sprzedają tam już tradycyjnych znaczków "do lizania", ale emitowane przez nich znaki opłaty w formie naklejki są kolorowe i zawierają jakiś narodowy motyw. Tu jest czarny wydruk na białej naklejce bez żadnych motywów graficznych. Nie opłaca się...

Zdjęcia z fotoradaru też nie dostaniecie. Ktoś musiałby je wydrukować, zaadresować i wysłać. "To nie leży w interesie wymiaru sprawiedliwości" - tłumaczył jakiś urzędnik. Czyli krócej - nie opłaca się.

W lokalnych mediach co jakiś czas pojawia się kwestia remontu nawierzchni głównego deptaka Gdańska, czyli Drogi Królewskiej. Przechodzę tamtędy co jakiś czas i dziwię się, że nikt się tam jeszcze nie zabił zadzierając do góry głowę i obserwując pięknie odrestaurowane kamieniczki, a nie patrząc pod nogi.
Jeszce gorzej wygląda sytuacja na Długim Pobrzeżu (tfu! Kto nadał tak idiotyczną nazwę? Powinno być Długie Nabrzeże). Ostatnio sam się tam mało nie wy... grzmociłem. Dlaczego się tego nie wyremontuje? Tak, tak! Odpowiedź jest banalnie prosta... nie opłaca się.

Fot. Łukasz Unterschuetz - trojmiasto.pl

Miasto czeka na środki unijne, których nawet nie widać na horyzoncie. No bo przecież po co remontować kawałkami za własne, skoro kiedyś przy półmetrowych dziurach Unia się w końcu zlituje i sypnie groszem (jak jeszcze grosze będą w użyciu ;-) ).

Wiecie oczywiście, co się robi z zepsutym sprzętem AGD, czy inną elektroniką, zdartymi zelówkami czy pierzyną lub poduszką, którą trzeba by przesypać. To samo robi się z kurtką, w której popsuł się zamek, spodniami, w których dziecko zrobiło dziurę na kolanie czy koszulą, w której urwał się guzik. No, w tym ostatnim przypadku chyba przesadziłem, choć nie jestem przekonany, że każdy potrafi przyszyć guzik.
Po prostu - nie opłaca się!

Do napisania notki zainspirowała mnie Klarka i włodarze grodu nad Motławą.

czwartek, 24 stycznia 2013

47. Tak się rodzi antyklerykalizm

Jestem człowiekiem wierzącym. To tak, jakby ktoś nie wiedział, choć wcale się z moją wiarą nie kryję, mimo że nie podkreślam jej na każdym kroku. Niech czyny, nie słowa mówią za mnie...

Tak mnie dziś naszła myśl pewna - kto jest kościołem - ja czy arcybiskup? Moim skromnym zdaniem prawo głosu w kwestiach wiary mamy takie samo, choć nie mam teologicznego wykształcenia. Z drugiej strony arcybiskup na technicznych sprawach wymagających inżynierskiej wiedzy też zna się jak...

Można zmierzyć wiarę? W jakich jednostkach? Moim skromnym zdaniem - ni cholery.

Podczas pogrzebu ś.p. Jadwigi Kaczyńskiej biskup Dydycz rzekł był : " "Dziękuję Mamo Jadwigo za wspaniałe wychowanie synów, prezydenta RP, już męczennika, i premiera". 



Nie wiedziałem, że biskup ma prawo stwierdzać, kto był męczennikiem a kto nie - i to przed złożeniem wniosku o beatyfikację do Stolicy Apostolskiej. 
.
Z samej definicji męczennika - jest późno, więc posłużę się Wikipedią, która nie do końca jest miarodajna, ale niech tam.


Męczennik (gr. μάρτυς, mártus, łac. martyr: „świadek” – osoba, która zginęła lub cierpiała w obronie swoich wierzeń lub przekonań[1].
W chrześcijaństwie, a szczególnie w katolicyzmie i prawosławiu był to chrześcijanin, który został uśmiercony przez prześladowcę za wiarę w Jezusa Chrystusa. Taka śmierć określana jest mianem śmierci męczeńskiej. Pojęcie męczeństwa istnieje także w pozostałych religiach abrahamicznych oraz w sikhizmie, częściowo również w hinduizmie i shintō. Pojęcie męczeństwa było też wykorzystywane przez ideologie państwowe np. w III Rzeszy i w Chinach.

Mam szansę zginąć za wiarę w tym roku lub następnym. Nie zdradzę dalszych planów, ale jest szansa, że stracę głowę tylko za to, że nie wyprę się wiary. Męczennikiem i tak nie zostanę i prawdę mówiąc wcale mi na tym nie zależy.

Ale żeby tworzyć mit założycielski PiS-u, przez robienie Lecha Kaczyńskiego męczennikiem?

Jeśli poszczególni hierarchowie Kościoła mają zamiar w ten sposób uprawiać prywatę, nie licząc się ze zdaniem normalnych wierzących osób, to niech się nie dziwią, że odpowiedzią na to będzie antyklerykalizm.

I nie chodzi mi tu o chorobliwą nienawiść do wszelkich form władzy kościelnej (tu nie może być demokracji), ale o brak zaufania i niechęć do poszczególnych biskupów. Wiem, że jak wszędzie może być biskup porządny facet jak i świnia lub pijak. Świń należy się pozbywać, a takich którym zdarzyło się nadużyć alkoholu wziąć na cenzurowane. Raz - to problem, drugi - out.

Myślę, że przez takie działania rodzi się antyklerykalizm. Sam nie jestem broń Boże w żadnym stopniu antyklerykałem, ale biskupowi Dydyczowi mogę powiedzieć, że jest idiotą, lub nie wie kto to jest męczennik.

P.S. Jak zrobią Lecha Kaczyńskiego błogosławionym i przeniosą do Watykanu, to Piłsudski na Wawelu odetchnie z ulgą...

środa, 23 stycznia 2013

poniedziałek, 21 stycznia 2013

45. W XIX-wiecznym Wrocławiu.

Życie pełne jest przypadków. Jedni widzą w ich występowaniu działanie losu, inni palec Boży. Nie mnie oceniać odczucia innych, dla mnie jednak przypadki świadczą o tym, jak piękne i niespodziewane może być coś, co robi się bez większego planowania.

Ostatnio we Wrocławiu byłem nieco ponad 20 lat temu, pod koniec lat 80-tych. Dzięki uprzejmości dobrych ludzi, którymi świat jest naszpikowany, tylko ciężko ich zauważyć, udało mi się wtedy zobaczyć Panoramę Racławicką (która była nieczynna) i zdobyć bilety do Opery Wrocławskiej. Ciężko dziś wytłumaczyć młodym ludziom, że w PRL-u o bilety do opery nie było tak łatwo (zwłaszcza na ostatni moment), a dobre książki (że o encyklopedii nie wspomnę) załatwiało się przez znajomą panią w księgarni.

Tym razem do Wrocławia jechałem na spotkanie romeros, to jest ludzi, którzy przeszli na pieszo drogę od miejsca swojego zamieszkania do Rzymu. Jest ich znacznie mniej niż peregrinos, zdążających do Santiago de Compostela, bo to i droga trudniejsza i ułatwień w postaci znakowanego szlaku i schronisk dla pielgrzymów jak w przypadku hiszpańskiego camino nie ma.

Kilkanaście minut po szóstej wysiadłem na dworcu we Wrocławiu. Wcześniej w pociągu miałem bardzo miłą rozmowę z dwudziestoparoletnim Turkiem, który jechał do Berlina. Mogłem dowiedzieć się, jak wygląda obraz sytuacji na Bliskim Wschodzie, sprawa Kurdów i radykalizm islamski oczami mieszkającego tam muzułmanina.

Sobotni styczniowy poranek mogę wyrazić znanym powiedzeniem: "ciemno, zimno i do domu daleko".
Niecałe cztery godziny pozostałe do spotkania wykorzystałem na zwiedzenie starego miasta. Spotkanie odbywało się w klasztorze Zgromadzenia Sióstr Elżbietanek niedaleko katedry, więc większość zabytków miałem w zasięgu kilku kroków. Nie planowałem przenoszenia się w XIX wiek, ale jakoś tak się zdarzyło, że sporo widzianych przeze mnie obrazków pasowało do takich klimatów.

Przed Euro 2012 nie tylko pobudowano stadiony. Zrewitalizowano także dworzec we Wrocławiu, który w pamięci gościł jako piękny, lecz bardzo zapuszczony, jak zresztą większość dworców w PRL-u zabytkowych dworców. Jako ciekawostkę dodam, iż był to chyba jedyny w owym czasie dworzec, na którym sprzedawano piwo. Ciemne, bo ciemne - ale zawsze. Dworzec wygląda niemal tak jak jak w 1904 roku, kiedy oddawany był do użytku, choć jest funkcjonalnie nowocześniejszy. W głównej hali dworca wyeksponowane są zdjęcia przedstawiający go w XIX wieku, na początku XX wieku i w czasach PRL-u, oraz po remoncie.

Dworzec wygląda naprawdę pięknie - to tylko mój aparat nie lubi nocnych zdjęć.

Na początek musiałem zlokalizować klasztor. Nie miałem ze sobą planu miasta, jedynie zerknąłem w czwartek po "wproszeniu się" i potwierdzeniu obecności na internetowy plan. Spoko - co to dla mnie! Na pewno trafię. :-)  Przed klasztorem mimo wczesnej pory i panujących ciemności było sporo ludzi. Z informacji wywieszonych na bramie dowiedziałem się, że są to biedni i bezdomni, czekający na wydawany dla nich gorący posiłek i kanapki. W XIX wieku  też pewnie dokarmiano biedotę - jedynie czasy PRL-u wykreśliły obraz biednych ludzi z obrazu "ludu pracującego miast i wsi". Do dziś pokutuje przeświadczenie, że nie było wtedy bezdomnych i ludzi biednych.

Po spotkaniu, które zakończyło się koło 16.00 zobaczyłem poniższy obrazek.
Pierwsze miejskie latarnie we Wrocławiu zapłonęły w 1847 roku.

To latarnik, w pelerynie i meloniku, zapalający jedną z około 90-ciu latarni gazowych na wrocławskim Ostrowie Tumskim. Dowiedziałem się, że na taki długi kij z zapalniczką za końcu mówi się tu "polityka", jako połączenie słów "pali" i "tyka". U mnie mówiło się na to gasik lub kapturek. Wyglądało to nieco inaczej, bo na długim kiju umieszczony był z jednej strony knot a z drugiej kapturek w kształcie stożka bez podstawy. Służyło to do zapalania i gaszenia świec umieszczonych wysoko na ołtarzu. Przy okazji - podobną politykę widziałem sześć godzin wcześniej w rękach siostry Assumpty - młodej i dziarskiej kobitki, jednej z uczestniczek spotkania. Zapalała i gasiła nią świece na ołtarzu w klasztornej kaplicy przed i po zakończeniu mszy świętej. Tu była jednak nowsza wersja, gdyż zamiast kapturka była jakby obręcz i pompka na dole kija (taka jak w ręcznych ciśnieniomierzach) - nie odcinało się dopływu tlenu, tylko przez pompowanie zdmuchiwało się płomień świecy.

To jednak nie koniec moich XIX-wiecznych spostrzeżeń z tego pięknego miasta. Jako że do odjazdu pociągu miałem jeszcze sporo czasu spacerowałem po nocnym Wrocławiu. W parku przy dawnej fosie miejskiej, gdzie na kawałkach fosy, które jeszcze nie zamarzły grupami pływają kaczki, spacerowałem ładnie oświetlonymi alejkami. Nagle coś przebiegło mi prawie przed nogami. Rzut oka na zamarzniętą fosę pozwolił zauważyć, że w kilku miejscach po lodzie maszerują szczury. Nie zrobiłem zdjęcia ze względu na techniczne ograniczenia aparatu. :-(

Dopiero dziś sprawdziłem w internecie, że w zeszłym roku miasto miało duży problem z plagą tych gryzoni. Jak widać nie udało się go rozwiązać do końca. Z drugiej strony, w XIX wieku te stworzenia też chyba w okolicy biegały...

O tym, że w wagonie (całym), w którym umieściłem się we Wrocławiu, jeszcze podczas postoju pociągu na stacji wysiadło światło i całą drogę aż do Gdańska jechałem w egipskich ciemnościach nie warto chyba wspominać. W końcu to była niezamierzona wycieczka w czasie. :-)

SUPLEMENT:

Nie wiedziałem jak wyjdę dziś z czasem (na komentarze odpiszę późnym wieczorem lub w nocy) więc wrzucę jeszcze kilka zdjęć z Ostrowa Tumskiego i rynku starego miasta.













piątek, 18 stycznia 2013

44. Osiemnaście zeta za drapaka?

Przed świętami stoją w wyznaczonych punktach sprzedawcy choinek. Małe, duże, te zwykłe świerki, mniej popularne jodły i inne drzewka, które dla dzieci są po prostu choinką. Jedne są tańsze, inne droższe. Cena zależy od gatunku i wielkości drzewka. Każdy chce oczywiście wybrać tą najładniejszą.

Postoi taka choinka przez święta, przyozdobiona bombkami, łańcuchami czy sztucznym śniegiem. Mają ludzie inwencję to i nie dziw, że oświetlone choinki są czasem najładniejszą rzeczą w chałupie. Ale święta mijają i tak od Trzech Króli choinka w postaci drapaka ląduje (często dosłownie ląduje, bo sporo osób wyprowadza ją z mieszkania drogą przez okno, żeby nie strząsać igieł na klatce schodowej) obok śmietnika.

Od 7 stycznia do początków lutego jeżdżą samochody i zabierają drapaki na wysypisko. Nie jest chyba niczym dziwnym, że "zużytych" choinek na samochód wejdzie znacznie mniej, niż tych "nowych, zielonych, pachnących jak las". Może stąd taka cena za wywóz jednej sztuki choinki?

W Sopocie wywóz choinki kosztuje 10 zeta, w Gdyni 11 zeta a w Gdańsku... 18 złotych. Cholera, to tyle co pół litra!


Ja rozumiem, że benzyna droga, trzeba płacić wynagrodzenia, podatki, ZUS-y a na samochód jednorazowo za dużo się ich nie zmieści. Ale czy nie można zainwestować kilkuset złotych w rozdrabniarkę do gałęzi? Wówczas jedno auto robiłoby jeden kurs zamiast dziesięciu. O korzyściach dla stojących w korkach przez grzeczność nie wspomnę. Choinki i tak są rozdrabniane na wysypisku i składane w kompostownikach. Durni ekoterroryści tym powinni się zająć zamiast wypuszczaniem karpi. Nawet mieliby moje poparcie, bo zawsze popieram tych, dzięki którym mniej zapłacę.

Niech się nie cieszą posiadacze sztucznych choinek. Oni za wywóz też płaca w czynszu nawet o tym nie wiedząc. I dobrze. Statystycznie zapłacę mniej. ;-)))

Są spółdzielnie i wspólnoty gdzie ludzie mają ogrzewanie piecowe. Tam problem choinek rozwiązuje się sam, bo trafiają do pieca jako opał. Mieszkańcy osiedli korzystający z centralnego ogrzewania muszą jednak płacić. Nie ma wyjścia, ale może by tak robić to z głową?


Przepraszam, że przez dzień lub dwa nie będę odpowiadał na komentarze, ale wybieram się na Ostrów Tumski (ten na Odrze) i będę bez sieci. Trochę się boję, bo w obie strony jadę korzystając z usług PKP. Obym po powrocie nie miał o czym pisać w tym temacie...

środa, 16 stycznia 2013

43. Tanie zwiedzanie lub przygoda życia

Ach, jak by to było przyjemnie, gdyby wybierając się na wakacje po Polsce nie płacić za noclegi? Latem co młodsze osoby mogą jeszcze korzystać z namiotów lub spać na ławkach w parku, ale zimą?

Noclegi w dużych miastach są drogie, a na zimowe zwiedzanie najlepiej nadają się duże miasta.

Dzięki naszym senatorom od północy mamy bezpłatne lokum w większych miastach. Od 24.00 wszystkie izby wytrzeźwień w kraju są bezpłatne! Nie wiem jak długo będzie działać ta promocja last minute, ale Prezydent ma czas na podpisanie złożonej niedawno przez senatorów ustawy do 1 lutego. Później trzeba ją jeszcze opublikować w Dzienniku Ustaw.

Z czego to wynika? Ano Trybunał Konstytucyjny stwierdził był niekonstytucyjność przepisów ustalających maksymalną płatność za pobyt w takim przybytku. I od północy dotychczasowe przepisy przestają obowiązywać. Wszyscy wiedzą, że nasi parlamentarzyści mają dużo ważnych rzeczy na głowie, więc za rzecz całą, o której wiedzieli od kwietnia zajęli się niezwłocznie... w październiku.

Projekt trafił do sejmu w grudniu, a uchwalony został parę dni temu.

Rodacy! Macie niepowtarzalną wycieczkę z darmowym noclegiem. Jedyne co trzeba zainwestować, to kilka złotych na tanie wino. Jak wszem wiadomo, tanie wina są dobre, bo są dobre i są tanie. Można się zresztą na tę okoliczność uwalić czymkolwiek innym, choć nie polecam alkoholu z bazaru.

Jeśli jesteście z miasta, w którym taki przybytek działa macie niepowtarzalną okazję za darmo spędzić noc na łóżku, które w innych warunkach kosztuje więcej niż pobyt w dobrym hotelu.

Dobra, kończę, bo przed gdańską izbą już pewnie kolejka się zbiera...


wtorek, 15 stycznia 2013

42. Trzymaj babo, trzymaj...

Okazuje się, że nie mam poglądów politycznych zbieżnych z jakąkolwiek linią partyjną. Może to ja mam coś z deklem, bardziej prawdopodobne jednak jest to, że nie ma u nas żadnej partii "zdroworozsądkowej", którą taki starszy pan w średnim wieku jak ja mógłby poprzeć.

Tym razem szybko do rzeczy, bo czas mnie nagli.

O ile daleko mi do popierania Prawa i Sprawiedliwości, to tym razem gotów jestem przyjechać do stolicy i uczestniczyć nawet w proteście przeciw urzędniczemu idiotyzmowi (odpuszczę jedynie tę część związaną ze składaniem kwiatów pod Pałacem Prezydenckim).

Szef klubu PiS - Mariusz Błaszczak (człowiek kompletnie nie z mojej bajki, ale tym razem ma moje poparcie) zwrócił się był do ministra pracy i polityki społecznej o zmiany we wprowadzanej ustawie o wydłużeniu urlopu macierzyńskiego, mającej wejść w życie od 1 września 2013 roku.

Ustawa ta wydłuża urlop macierzyński o dwa tygodnie i daje możliwość przedłużenia go o kolejne pół roku przy mniejszych poborach. Problem jest w tym, że dotyczyć będzie jedynie tych, urodzonych w niedzielę.

Zdjęcie z http://www.bwphotography.pl
Kiedy piszę szybko pojawiają się takie niedopowiedzenia jak powyżej. Oczywiście nie chodzi o wszystkie dzieci urodzone w niedzielę, które kilkadziesiąt lat temu były synonimem nierobów i obiboków (ktoś jeszcze pamięta hasło "urodzony w niedzielę"?), ale w tę jedną niedzielę 17.marca bieżącego roku i później. Matki tych urodzonych w sobotę 16 marca już takiej możliwości nie będą miały.

Pieprzą posłowie o równości i wyrównywaniu szans. To są nośne hasła. Ale żaden z siedzących tam leśnych dziadków nie zastanowi się, że jakiś ludzik z ministerstwa przyjął sobie z kapelusza jakiś termin, drugi odpowiedzialny za finanse go klepną,ł nie oglądając się na człowieka, tylko na kalendarzyk, którego zresztą sobie nie kupił, bo dostał z roboty.

Nie wiem jakie pieniądze kosztowałoby budżet państwa wprowadzenie tej ustawy dla matek wszystkich dzieci urodzonych od początku tego roku, ale walę w ciemno, że więcej kosztuje alkohol wypijany rocznie przez wszystkie państwowe instytucje i wycieczki na imprezy integracyjne.

Jak się durnie nie zgodzą na propozycję PiS, "bo to politycznie niepoprawne", to w połowie marca słychać będzie dodający otuchy głos ojców: "Trzymaj babo, trzymaj..."

poniedziałek, 14 stycznia 2013

41. Co mówi o nas avatar?

Internet sporo zmienił w naszym życiu. Co do tego nikt nie ma wątpliwości. Początkowo służył do konsumpcji treści ze stron internetowych, ale dopiero udostępnienie bezpłatnych kont e-mail wprowadziło prawdziwą rewolucję. Zaczął służyć do dwustronnej komunikacji z innymi ludźmi. Początkowo nie było to zbyt wygodne i wizyty w sieci oraz ściąganie poczty powodowały, że w tym czasie, kiedy używało się modemu nikt nie był w stanie dodzwonić się do nas. Słabe prędkości (max. 14400 bps) i opłaty za czas połączenia z numerem 0202122 powodowały częstsze spoglądanie na zegarek, niż na monitor komputera. Tak było przynajmniej w moim przypadku. ;-)

Ale nastała era internetu szerokopasmowego i można było w końcu siedzieć "na necie" do oporu, nawet 24 godziny na dobę. Prędkości rosły a ceny nie tyle spadały, co za te same pieniądze dostawaliśmy większe przepustowości łącza.

No i się zaczęło!

Ludzie nie chcieli już być jedynie odbiorcami kolorowych obrazków (miał ktoś jeszcze monochromatyczny lub bursztynowy monitor?) i pisanych treści, ale chcieli umieszczać własne spostrzeżenia i refleksje. Rejestracja i utrzymanie serwera z własną stroną internetową nie było dostępne dla każdego, więc duże portale wydzieliły niewielkie "działeczki" z miejsca na serwerach i bezpłatnie udostępniły je w postaci blogów.

Wybaczcie ten przydługi wstęp - już przechodzę do rzeczy.

Początkowo trzeba było mieć jedynie nick i to wystarczyło. Tak to przynajmniej działało na Onecie, gdzie sporo osób zaczynało swoją przygodę z blogowaniem. Niewiele osób pisało pod nazwiskiem i nieliczni decydowali się na publikowanie swojego wizerunku na stronie w postaci wklejonej fotki.

Przy bloggerze sytuacja się zmieniła, bo trzeba było (choć niekoniecznie) obok nicka firmować się również avatarem. I tu zaczyna się tak zwana samoidentyfikacja. Jeśli ktoś wybrał sobie jedno ze swoich ładniejszych zdjęć i wkleił jego odpowiednio przyciętą miniaturkę, to nie ma problemu. Ale zauważacie zapewne, że osoby, chcące pozostać anonimowe dla większego grona czytelników, o których prawdziwej tożsamości wiedzą nieliczni lub zgoła nikt, muszą się jakoś wizualnie przedstawić.

Kobiety często przedstawiają się zdjęciem jakiegoś futrzaka - kotka, pieska, chomika czy posiadanej wiewiórki (? - chyba się rozpędziłem). Do tego dochodzą też zdjęcia przyrody: kwiatków, koniczynek, krajobrazów lub pluszaków.

Z facetami jest problem. Nie zauważyłem jeszcze awatarów z młotkiem, wiertarką czy talerzem z golonką. Sporo jednak jest awatarów politycznych. Skreślone czy przerobione Tuski lub Kaczyńskie to norma (przynajmniej takie znaczki widziałem na forach pod artykułami na portalach informacyjnych). Z takimi ludźmi, choć nie znam ich osobowości ni stylu pisania, bałbym się jednak dyskutować. Ciężko również dyskutować z kimś, kto za avatar ma krzyż lub gwiazdę Dawida wpisaną w znak zakazu.

Są też oczywiście blogi tematyczne, gdzie avatarem jest tort, miniaturka samochodu lub postać z powieści fantazy - tu często ciężko rozróżnić płeć.

Jestem zdania, że to styl pisania notek i sposób konwersacji lub odpowiedzi na pytania w komentarzach pozwala mieć wyobrażenie o osobie "po drugiej stronie klawiatury". Sam avatar pozwala jedynie szybciej zidentyfikować piszącą osobę - spojrzenie na obrazek szybciej dociera do odpowiednich zwojów mózgowych niż przeczytanie nicka.

A może macie inne spostrzeżenia?


W taki sposób radzę sobie z rosyjską klawiaturą ;-)

sobota, 12 stycznia 2013

40. Пока я читаю

Одну книжку я получил - просто нашёл под ёлкой. Вторую я купил. Обе для молодёжи.

60 lat różnicy, a dzieciaki zupełnie inne

czwartek, 10 stycznia 2013

39. Co w głowie zostaje?

Miałem napisać notkę na temat tego, jak media ogłupiają ludzi - szczęściem taki stan rzeczy zauważyli inni, a nie jest moim zadaniem stawać w szranki z zawodowymi dziennikarzami.

Podejrzewałem to od dawna, a Kendżi uświadomiła mi to dosadnie, że przesadzam nazywając autorów piszących w internetowych wydaniach gazet dziennikarzami. Nie każdy kupuje kilka drukowanych gazet i tygodników miesięcznie, żeby wyrobić sobie pogląd na interesujące go tematy, zdobyć wiedzę o bieżących wydarzeniach czy dowiedzieć się czegoś ciekawego o Polsce i świecie. Częściej sięgamy do internetu, bo to i szybsze i wygodniejsze.

Czasami można natknąć się na takie coś:

Dąbrowski był kapitanem, trudno żeby pułkownik był podwładnym majora w czasie pokoju.
Czasem zauważy się taki błąd, czasem nie - świadczy to jednak o słabym przygotowaniu autorów artykułów. Ważniejsze jest jaki aktor gra postać i czy przypadkiem nie zdradza żony. (Tu wypowiedź jest cytatem, co wcale nie przeszkadza dodać dopisku redakcji).

Mam dla Was 10 pytań z codziennego życia i medialnych przekazów:

1. Czy po pełni księżyca jest on "zjadany" z prawej czy z lewej strony, nim stanie się rożkiem?

2. Jak się nazywa matka Madzi?

3. Czyja postać widnieje na banknocie 200-złotowym?

4. Jakim samochodem rozbił się dziennikarz Maciej Z.?

5. Jakie jest maksymalne oprocentowanie kredytu konsumenckiego?

6. Która serialowa postać zginęła w wypadku z kartonami?

7. Ile jest partii w polskim sejmie?

8. Który polski polityk ostatnio zgolił wąsy?

9. Jakie kraje roszczą sobie pretensje do Falklandów (Malwinów)?

10. Jak ma na imię żona "Rysia z Klanu"?

Mam nadzieję, że pytania były łatwe i nie trzeba się było nad nimi specjalnie zastanawiać. Jeśli z którymś były problemy, to być może oprócz naszego lenistwa w zdobywaniu informacji  i roztargnienia winne są choć trochę dzisiejsze media?

wtorek, 8 stycznia 2013

38. Sur le pont d'Avignon

Miałem napisać notkę na zupełnie inny temat, ale ktoś mnie ubiegł. Popełnił był swoje wyznanie w sposób zgodny z moim postrzeganiem stanu rzeczy. Mogę się pod tym jedynie podpisać obiema  ręcami  ręcyma rękami. Mogę tylko zachęcić do przeczytania krótkiej notki tutaj. Zachęcam bo warto!

Przeglądając blogi z Waszych linków trafiłem na blog, na którym znalazłem interesujące zdjęcie. Nie chcąc go podprowadzać, podsowiecać czy ordynarnie kraść, coby Wam pokazać, co mnie zainteresowało znalazłem podobne w sieci.

zdjęcie ze strony: www.szalencowie.pl

Nie było trudno by znaleźć korzystając z wyszukiwarki, że jest to most w Awinion. Hmm... Przecież ja już o tym moście słyszałem niejednokrotnie, a teraz zobaczyłem wreszcie jak wygląda. Awinion kojarzył mi się zawsze z niewolą awiniońską papieży (1309-1377) oraz mostem, na którym to "tańczą panowie, tańczą panie".

Piosenki do wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, wykonywanej przez Ewę Demarczyk nasłuchałem się do oporu dzięki małżonce, która była i jest wielką jej fanką. Jako że w prezencie ślubnym dostaliśmy dwukasetowy radiomagnetofon marki Sony, który notabene działa do dziś, jedną jego kieszeń "okupowała" Demarczyk, drugą Dire Straits. Dostaliśmy dzięki moim przyjaciołom wiele mało "weselnych" prezentów, jak na przykład fotel bujany, zajmujący pół pokoju w hotelu asystenckim, tudzież ogromną afrykańską maskę. Ale nie o tym...

Znalazłem pierwotną wersję piosenki, będącą inspiracją dla Baczyńskiego. Mnie się bardzo podoba.



I jeszcze wersja w wykonaniu Ewy Demarczyk



Sam most w Awinion który powstał w XII wieku, został zniszczony tak dawno temu, że powstały legendy krążące wokół przeprawy kończącej się na środku rzeki. To kolejny punkcik do kolekcji moich marzeń związanych z odwiedzeniem miejsc. Łatwy do realizacji, bo Prowansja nie jest tak daleko i zobaczenie na własne oczy pięknego miasta leży w zasięgu możliwości.

sobota, 5 stycznia 2013

37. Palma mi odbiła...

W zasadzie to nie mnie odbiła palma, a Gdańskowi. Choć to nie miastu również odbiła ta palma (nie,nie - wyjątkowo to nie o urzędnikach), tylko palmiarni czy też oranżerii .
Ale Gdańsk to moje miasto, więc i palma moja!

Palma w oliwskiej oranżerii liczy sobie koło 160 (a może 180?) lat i przywieziona została z jakichś wojaży przez jednego z cysterskich mnichów. Rosła sobie początkowo w doniczce i na lato wynoszona była przez krzepkich mnichów na świeże powietrze.

W pewnym momencie mnisi przestali być dość krzepcy, bo to i ciężar drzewka wzrósł i wpływy z kolekty niechybnie spadły co krzepkości nie pomagało, zasadzili więc palmę do ziemi, a nad nią postawili oranżerię.

Rosła sobie palma i rosła. W 1926 r. miasto przejęło Ogród Opacki w Oliwie i ozdobny ogród botaniczny stał się parkiem miejskim. Czy to cystersi nie popisali się przewidywalnością, czy to miasto miało ważniejsze rzeczy na głowie, czy to palma przesadziła... W 1985 roku nad oranżerią wybudowano palmiarnię.

Dość, że rosła sobie i rosła, i tak odbiła w górę, że osiągnęła wysokość niemal 17 metrów i ostatnio (w listopadzie) przebiła szklany dach oranżerii. Przybyli alpiniści, wymienili stłuczone szkło i obcięli niesforne liście daktylowego drzewa. Ale już rosną nowe.

fot. Łukasz Unterschuetz/trojmiasto.pl

Teraz włodarze miasta zastanawiają się, czy rozbudowywać istniejący obiekt, czy też postawić nowy. Nie jestem zwolennikiem czynów społecznych, ale też już dziś trzęsie mnie na samą myśl o przyszłych przepychankach, przetargach i wyrywaniu kasy.

Postawiłbym nowy obiekt i to metodą nie uszczuplającą finansów miasta. Projekt mogą wykonać studenci architektury Politechniki Gdańskiej w ramach konkursu z jakąś nagrodą, na którą sponsor z pewnością się znajdzie. W końcu po skończeniu studiów mają projektować dla nas domy i mosty, więc praktyka się przyda.

Samą konstrukcję też można postawić w ramach sponsoringu. Nie są to ogromne koszty, jeśli obetnie się część kosztów pracy, które mogą być wykonywane przez studentów budownictwa w ramach praktyk.

Nie chcę iść dalej, bo coraz śmielsze pomysły przychodzą mi do głowy. Złomiarze też mogliby mieć swój wkład w budowę, gromadząc materiał na konstrukcję, który można przetopić na pręty czy potrzebne profile. ;-)

Sam byłbym włożył nieco sił i środków, bo to w końcu moja palma. Moja, gdańska...

fot. Zbigniew Kosycarz/kfp Tak wyglądała konstrukcja palmiarni w 1985 roku - niezbyt skomplikowana

Zdjęcia z www.trojmiasto.pl  Sam zrobić nie mogłem, bo palmiarnia czynna jest od maja do października.

czwartek, 3 stycznia 2013

36. Dotyk Pana Boga

Zaczęło się ponad dwa lata temu, kiedy dostałem niewielką książeczkę Lucyny Szomburg "Droga do Santiago de Compostela" (tu podziękowania). Był to zapis samotnej pielgrzymki do grobu św. Jakuba w Hiszpanii szlakiem francuskim.

Przeczytałem ją ze cztery razy - raz niezwłocznie, później w drodze do Rzymu, tuż przed wylotem do Hiszpanii i wreszcie kawałkami już na samym Camino. Książki już nie mam, bowiem jeszcze przed dojściem do katedry w Santiago podarowałem ją spotkanej po drodze dziewczynie z Polski - Alicji. Cieszyłem się z tego tym bardziej, że Ala mogła czytając przypomnieć sobie swoją, nieskończoną jeszcze drogę wiodącą przez te same miejsca. I pewnie książka powędruje dalej do innych...

W książce był wiersz - tak bardzo prawdziwy i tak prosty, że aż uniwersalny:

Człowiek wyszeptał: "Boże, przemów do mnie."
I oto słowik zaśpiewał.
Ale człowiek nie usłyszał, więc krzyknął: "Boże, przemów do mnie!"
I oto błyskawica przeszyła niebo.
Ale człowiek tego nie dostrzegł. Rzekł: "Boże, pozwól mi się zobaczyć."
I oto gwiazda zamigotała jaśniej.
Ale człowiek jej nie zauważył, więc zawołał: "Boże, zrób cud!"
I oto urodziło się dziecko.
Ale człowiek tego nie spostrzegł.
Płacząc w rozpaczy powiedział: "Dotknij mnie Boże! Niech wiem, że jesteś tu."
Bóg schylił się i dotknął człowieka.
Ale człowiek strzepnął motyla ze swego ramienia i poszedł dalej...

Przypomniałem go sobie w Austrii, kiedy poczułem dotknięcie Pana Boga :-)


Takich chwil, kiedy można przystanąć, pomyśleć, uśmiechnąć się i z większą siłą ruszyć dalej przez życie Wam życzę. :-)

środa, 2 stycznia 2013

35. Babcie! Kupujcie Tuwima!

Murzynek Bambo w Afryce mieszka,
Czarną ma skórę ten nasz koleżka.
Uczy się pilnie przez całe ranki
Ze swej murzyńskiej Pierwszej czytanki.

A gdy do domu ze szkoły wraca,
Psoci, figluje - to jego praca.
Aż mama krzyczy: "Bambo, łobuzie!"
A Bambo czarną nadyma buzię.

Mama powiada: "Napij się mleka",
A on na drzewo mamie ucieka.
Mama powiada: "Chodź do kąpieli",
A on się boi, że się wybieli.

Lecz mama kocha swojego synka,
Bo dobry chłopak z tego Murzynka.
Szkoda, że Bambo czarny, wesoły,
Nie chodzi razem z nami do szkoły.

Wierszyk ten znam "od zawsze", co dla młodzieży na salonach stwierdzającej, że powstanie warszawskie wybuchło w 1988 roku, a stan wojenny wprowadzono rok później (można spojrzeć tu) stanowiącej dziś prawo oznacza, że było to w epoce, kiedy po ziemi hasały jeszcze dinożarły dinozarły dinozaury.

Nasza kochana Unia Europejska, rękami Komisji Praw Kobiet (moim zdaniem to sztuczny twór dla nawiedzonych feministek) chce zakazać wierszyków i bajek, które są niepoprawne politycznie. I choć początkowo chodziło o bajki, w których występował murzyn, to dzielne obrończynie praw kobiet do chodzenia w spodniach z rozporkiem wykoncypowały sobie, że szkodliwe są także książki (nie tylko bajki), w których to mężczyzna zarabia na rodzinę, a kobieta dba o dom, gotuje, pierze i wykonuje szereg trudnych choć koniecznych czynności i na dodatek opiekuje się dziećmi. I chcą zakazać ich wydawania.

Bo taki model jest sprzeczny z równością płci - tak samo jak pisuary dla chłopców, o których było głośno jakiś czas temu w Szwecji.

Tuwim, Astrid  Lindgren (ojciec Pippi Langstrumpf  był jakimś królem w kraju czarnego luda - swoją drogą była kiedyś dziecięca zabawa w "czarnego luda") czy Henryk Sienkiewicz (ten Kali był taki kubusiopuchatkowy, czyli o małym rozumku) wejdą na listę autorów zakazanych. Może Sienkiewiczowi nawet Nobla odbiorą?

Nieżyjąca już Lindgren takie przeboje miała już ponad pół wieku temu, kiedy tłumaczenie jej książki na francuski pomijało pewne "niewygodne" fragmenty.

Poprawność polityczna ma się też zabrać za braci Grimm, bo w bajkach nie ma "pozytywnych kobiecych postaci". Bo to jak nie jędza, macocha czy zła królowa, to jakaś Baba Jaga się trafi. Rybak łowiący złotą rybkę też miał paskudną starą. ;-)

To, że nie są to jedynie wymysły idiotycznego fatalisty mogliście przekonać się nie raz. Na homoseksualistę nie można powiedzieć "pedał", zresztą niedługo homoseksualista zostanie zakazany i będzie tylko to sztuczne słowo na g.... Fajki mają być tylko określonej średnicy a w ogóle ślimak to ryba a marchewka to owoc.

APELUJĘ DO BABĆ I DZIADKÓW!

Z okazji Dnia Babci lub Dnia Dziadka, który będzie za niecałe trzy tygodnie podarujcie wnukom wiersze z Murzynkiem Bambo! Kiedy będzie trzeba czytać je pod kołdrą lub w piwnicy z pewnością ciepło o was pomyślą...

Na razie politycznie poprawne jest to:

Zdjęcie podprowadziłem z bloga Stardust, a skąd ona, to nie wiem - zresztą to nie murzyn, tylko Afroamerykanin

Pocieszam się tylko, że nie zakażą Bolka i Lolka. Bo dwóch młodych chłopców trzymających się za rękę jest OK. Choć za moich czasów nikt tak ich nie odbierał...

Jak już ktoś doczytał dotąd, to jeszcze jeden mało poprawny politycznie wiersz Tuwima:

Absztyfikanci Grubej Berty
I katowickie węglokopy,
I borysławskie naftowierty,
I lodzermensche, bycze chłopy.
Warszawskie bubki, żygolaki
Z szajką wytwornych pind na kupę,
Rębajły, franty, zabijaki,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Izraelitcy doktorkowie,
Widnia, żydowskiej Mekki, flance,
Co w Bochni, Stryju i Krakowie
Szerzycie kulturalną francę !
Którzy chlipiecie z “Naje Fraje”
Swą intelektualną zupę,
Mądrale, oczytane faje,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item aryjskie rzeczoznawce,
Wypierdy germańskiego ducha
(Gdy swoją krew i waszą sprawdzę,
Werzcie mi, jedna będzie jucha),
Karne pętaki i szturmowcy,
Zuchy z Makabi czy z Owupe,
I rekordziści, i sportowcy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Socjały nudne i ponure,
Pedeki, neokatoliki,
Podskakiwacze pod kulturę,
Czciciele radia i fizyki,
Uczone małpy, ścisłowiedy,
Co oglądacie świat przez lupę
I wszystko wiecie: co, jak, kiedy,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ów belfer szkoły żeńskiej,
Co dużo chciałby, a nie może,
Item profesor Cy… wileński
(Pan wie już za co, profesorze !)

I ty za młodu nie dorżnięta
Megiero, co masz taki tupet,
Że szczujesz na mnie swe szczenięta;
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item Syjontki palestyńskie,
Haluce, co lejecie tkliwie
Starozakonne łzy kretyńskie,
Że “szumią jodły w Tel-Avivie”,
I wszechsłowiańscy marzyciele,
Zebrani w malowniczą trupę
Z byle mistycznym kpem na czele,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I ty fortuny skurwysynu,
Gówniarzu uperfumowany,
Co splendor oraz spleen Londynu
Nosisz na gębie zakazanej,
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,
A srać chodziłeś pod chałupę,
Ty, wypasiony na Ikacu,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

Item ględziarze i bajdury,
Ciągnący z nieba grubą rętę,
O, łapiduchy z Jasnej Góry,
Z Góry Kalwarii parchy święte,
I ty, księżuniu, co kutasa
Zawiązanego masz na supeł,
Żeby ci czasem nie pohasał,
Całujcie mnie wszyscy w dupę.

I wy, o których zapomniałem,
Lub pominąłem was przez litość,
Albo dlatego, że się bałem,
Albo, że taka was obfitość,
I ty, cenzorze, co za wiersz ten
Zapewne skarzesz mnie na ciupę,
Iżem się stał świntuchów hersztem,
Całujcie mnie wszyscy w dupę !…

wtorek, 1 stycznia 2013

34. Piórem na PostIt

Nawet pisać mi się nie chce...